Kocham wiosnę. I kocham rower. A najbardziej mój rower, znany wtajemniczonym jako "złota strzała". Lubię sobie nań wsiąść i mknąć, czuć wiatr we włosach i jechać, gdzie mnie oczy i nogi poniosą.
I tak sobie jechałam parę dni temu, słońce ogrzewało moją uśmiechniętą buzię, nogi pedałowały radośnie, i wtedy do mnie dotarło: to tego tak bardzo było mi brak przez ostatnie miesiące. Tego poczucia wolności! Że wsiadam, jadę, nie patrzę na zegarek, nie spieszę się, tylko jadę, jadę, cieszę się...
Więc pomknęłam sobie, szczęśliwa tą wolnością, tak dawno nie odczuwaną, było cudownie!
Oczywiście wolność na smyczy, jak to u młodej mamy... Skończyła się nagle wraz z dzwonkiem telefonu, który wieszczył bardzo szybciutki powrót do domu (mój i cyca).
Ale i tak zamierzam urządzać sobie takie wiosenne (a później letnie, jesienne) ucieczki do wolności, chociaż na chwilę...