poniedziałek, 26 października 2015

Niepomalowane paznokcie

Od 3 tygodni zamierzam pomalować wreszcie paznokcie. Od około miesiąca zbieram się do napisania postu o cudownych jesiennych porankach (tak długo, że aż przestały być tak cudowne). Piętrzą się jeszcze inne sprawy niezałatwione, odłożone, piętrzą się i mnie gniotą jakoś wewnętrznie. Nie lubię spraw niezałatwionych.

W międzyczasie mija gdzieś życie, dziecko rośnie, my się starzejemy... Tylko kartki w kalendarzu co i rusz trzeba przewracać, i to zdziwienie, że to już jesień, prawie zima, i że dni takie już krótkie...

A paznokcie nadal niepomalowane, codziennie bezlitośnie przypominają mi o moim permanentnym niedoczasie...

sobota, 3 października 2015

Takie sobie popołudnie

Wracam do domu po pracy. Liczę na chwilę relaksu. Ale ona już dawno nie śpi. Następuje totalna aneksja mamy. nawet nie mogę się przebrać, załatwić. Niania wychodzi, ja zostaję w mini, szpilki w przedpokoju cudem zdjęte. W kiblu nie byłam, idziemy razem. Za to biust ciągle na wierzchu. Mała marudzi - zęby, katar. Kiedy tylko wstaję - czepia się moich nóg i płacze. Ciągle coś pokrzykuje, coś opowiada. W kółko to samo: "bi", "me", "ba". I w kółko te same książeczki mi przynosi... No i nie chce spać. To znaczy chce, ale nie zasypia. Tylko "bi", "me", "ba"...
Jestem coraz bardziej zła. Znowu mnie rozbiera. I... gryzie! Naprawdę mocno. Krzyczę. Przepraszam. Jestem zła na siebie. Moja irytacja rośnie. Kolejne zawodzenie pod moimi nogami, kolejne ugryzienie - i znów wybucham. I dalej się złoszczę. Jestem jak bomba zegarowa. Ona - nadal nie śpi. Przy każdym moim krzyku płacze jeszcze bardziej. Ja już siebie prawie nienawidzę, nie wiem, co we mnie wstępuje. W końcu płaczemy obie...

Potem kawa, spacer, zakupy, zbieranie kamyczków... I jest dobrze. Prawie zapominam o tym diabelskim szale, który mnie (nas?) wcześniej opętał...