Wczoraj przed północą moja córka przebudziła się i nie mogła usnąć. Uspokajało ją tylko leżenie w moich ramionach, z pyszczkiem przy piersi. Więc najpierw trochę z nią potańczyłam, a gdy już zasypiała, usiadłam z nią na łóżku. Siedziałam tak, czekając aż uśnie na dobre, i wcale nie byłam zła, że nie śpię o północy. Było mi dobrze, z tym małym ssakiem uczepionym mnie niczym swojej jedynej nadziei.
I myślałam: ile to jeszcze potrwa? Pół roku, może rok? Ten czas, kiedy jesteśmy dla siebie całym światem, kiedy przytulenie do mojej piersi daje błogość i bezpieczeństwo, kiedy jestem taka ważna i niezastąpiona...
I tak trwałam w tej chwili, z tym małym, bezbronnym stworzonkiem przyklejonym ufnie do mnie, spokojna, spełniona, szczęśliwa.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
A dziś okazało się, że to urósł nowy ząb :0
Wzruszyłam się. Też staram się tak na to patrzeć, gdy młody się budzi w nocy. Mimo niewyspania :)
OdpowiedzUsuńWiesz, to był taki moment... Zazwyczaj raczej myślę to, co w innym poście przedstawiłam ;)
OdpowiedzUsuń